czwartek, 21 stycznia 2010

Koszmarki (1)

(Moja kochana Dominika (Orlica) ostatnio złożyła skargę, że w moich tekstach nie ma kobiet, prócz dwóch, które się nie odezwały ani słowem. Poprosiła mnie więc żebym napisał coś z kobietą w roli główne. Uznałem to za ciekawy pomysł. Odpaliłem taką muzykę bardziej co ją kobiety lubią (ale nie jakąś pedalską) i zacząłem kombinować. Tak powstał, dodam, że wczoraj, pomysł na ciekawą serię tekstów xD, a zresztą sami oceńcie ;p )

Czternastoletnia dziewczyna siedziała próbując się opalić w słabym jeszcze, gdyż dopiero wiosennym, słońcu. Nie miała już co robić, rodzice nie do końca się nią interesowali, raczej zbywali ją pieniędzmi. Koleżanki z klasy też jej nie lubiły, każda z nich zazdrościła Alinie. Ona zaś smutna i przygnębiona siedziała w samotności i starała się wyszukiwać pozytywnych emocji w chmurach i Słońcu. Każdy jej dzień wyglądał tak samo i miała już tego dość. Nigdy nie była pazerna i nie była snobką. Nie szukała pocieszenia w zakupach, raczej większość pieniędzy odkładała sądząc, że może się jej kiedyś przydadzą. Zabrała więc kartę kredytową i wyszła z domu kierując się do centrum handlowego. Raz w życiu chciała się w jakiś sposób pocieszyć, myślała, że może to przyniesie jej ulgę. Mijając plac zabaw ujrzała dziewczynkę, była pewnie ze dwa lata młodsza. Stała otoczona przez chłopaków, którzy ciskali w nią kamieniami ta zaś z gracją i uśmiechem unikała pocisków. Gdy ci byli już wystarczająco poobijani i zniechęceni odeszli wyzywając ją od „dziwaczek” , „potworów” i „dziwolągów”. Dziewczynka jednak z uśmiechem ukłoniła się w teatralny sposób, odwróciła się na pięcie i odeszła. Gdy zauważyła, że Alina się jej przygląda podbiegła do niej i się przywitała. Rzeczywiście wyglądała dość nietypowo. Chociaż miała ze dwanaście lat, ubrana była w bardzo skąpą mini i cieniutkie rajstopki, na stopach miała baletki. Bluzka z dużym dekoltem, chociaż piersi to ona nie miała. Wszystko w krwisto czerwonej barwie. Do tego ten makijaż. Czarne obwódki wokół oczu i czerwone smugi jakby krwawiła oczami, i szminka jakby właśnie piła krew, co sądząc po jej zachowaniu było wysoce prawdopodobne. Uśmiechnęła się i zapytała

-Chcesz zobaczyć jednorożca?

I zanim Alina się obejrzała, już przedzierała się przez gęste krzaki ciągnięta za rękę. Po jakiś pięciu minutach wyszli na niewielką polankę i zobaczyły zad konia. Tylko ten koni był różowy i miał koraliki wplecione w błękitny ogon. Gdy się odwrócił Alina aż zapiszczała cicho i nie mogła oderwać wzroku od jego złotego rogu.

-Co się tak lampisz- zapytał jednorożec- rogu nie widziałaś? Zaraz ci pokażę mój drugi róg to dopiero zapiszczysz- i uśmiechnął się obleśnie.


-Przestań mi straszyć koleżankę, bo przyprowadzę brata i urżnie ci tę fifkę.

-Dobra, dobra żartowałem, chcecie się przejechać?

-Jasne wykrzyknęła i szybko pomogła Alinie wsiąść na zwierzę, ta tylko coś tam próbowała powiedzieć, że to chyba nie jest najlepszy pomysł. Oczywiście nikt jej nie słuchał. Jednorożec zaczął spokojnie jednak po chwili jego stęp zamienił się w galop. Krążyli po lesie, lawirując między drzewami, piszcząc i się śmiejąc.

Po jakimś czasie koleżanka Aliny, która przedstawiła się jako Mija, przypomniała sobie, że musi jechać do brata. Więc razem pognały do jej domu. Była to niewielka chałupa na pograniczu lasu. A na dworze siedział chłopczyk. Miał pewnie z pięć lat. Ubrany w jednoczęściowy kombinezonik, a na głowie miał zimową czapeczkę z pomponem. On jednak, w przeciwieństwie do siostry, wyrazie gustował w czarnym kolorze. Przy pasie miał przewieszony nóż z drewnianą rączką.

-Hej, jak masz na imię?- spytała przyjaźnie Alina

Chłopiec zaczął się kiwać na stopach, podniósł wzrok do góry i zaczął mówić, bardzo powoli –Mam…na…imię….Koszmarek
Alina nie ukrywała zdziwienia. Spojrzała na Miję, ta tylko wzruszyła ramionami.

Następnego dnia także się spotkały. Mija obiecała pokazać jej więcej baśniowych stworzeń. Z samego rana ruszyli do lasu. Tam odnaleźli drewnianą klapę i wskoczyli do środka, w głęboki i nieprzenikniony mrok. Wylądowali jednak w bardzo jasnym miejscu. Musiała minąć dłuższa chwila, zanim ich oczy się przyzwyczaiły. Stali oto na zielonej łączce, pod tęczą i błękitnym niebem. Różowe chmurki wyglądały jak wata cukrowa. Bo łące biegały setki tęczowych króliczków, dalej pasły się jednorożce. W oddali majaczyły różowe góry ze złotymi szczytami. Koszmarek dobył nóż, uniósł go ostrzem ku dołowi i z przeraźliwym krzykiem zaczął gonić króliki. Biegał za nim pięć minut, a później się zmęczył. Przystanął, oparł ręce o kolana i próbował złapać oddech. Gdy mu się to udało, wyprostował się, uniósł nóż nad głowę, przybrał groźną minę, która wyglądała dość komicznie, i z przeraźliwym krzykiem ruszył biegiem w stronę królików. Wszystko to powtarzało się wiele razy, jednak nie udało mu się złapać żadnego królika.

-Nigdy mu się nie udaje…Mam pomysł! Chodźmy zobaczyć smoka, mieszka w tamtych górach- i wskazała wcześniej już wspomniane różowe góry ze złotymi wierzchołkami.

Alina zgodziła się z uśmiechem, gdyż już wiedziała, że jej nowa przyjaciółka może pokazać jej wiele ciekawych rzeczy. I mimo, że była trochę nawiedzona, to była naprawdę przesympatyczna. Ruszyły śmiejąc się i opowiadając różne historie w stronę szczytów, Koszmarek zaś biegał koło nich próbując coś upolować.

środa, 20 stycznia 2010

FoD - Prolog

(Jak mówiłem w niedzielę ukaże się kolejna tekst z serii Nieuchwytność, dzisiaj jednak postanowiłem dodać ten oto prolog do historii stworzonej kilka lat temu. Dalsze fragmenty mam nadzieję, że wkrótce także się ukażą. W ferie na pewno dodam pierwszy fragment. Co z resztą zobaczymy.)

23 października 1890r.

Robotnik ubrany w kombinezon ochronny wszedł do dziwnego pomieszczenia, którego nie było na planach budynku. Uśmiechną się krzywo wiedząc, że odnalazł po raz kolejny nowe miejsce. Odstawił karabin i zbliżył się do dziwnej konsoli. Betonowe ściany okute żelazem, ścianę równoległą do konsoli okrywał cień. Pomieszczenie było ogólnie małe i duszne. Od razu po wejściu gardło wysychało na wiór. Robotnik rozejrzał się, dookoła, lecz nikogo nie zauważył. Przyglądał się przez chwilę maszynie. Na pewno nie wyglądała jak jakakolwiek inna maszyna mu znana. Gdy obracał się, aby obejrzeć dokładnie pomieszczenie, w którym się znalazł uderzył łokciem w kant konsoli. Jeszcze niezabliźnioną ranę po napaści mafii rozpalił przeraźliwy ból, bezwładna dłoń upuściła na ziemię klucz. Robotnik mimo bólu schylił się, aby go podnieść, wtedy właśnie usłyszał dźwięk pocisku wylatującego z lufy pistoletu, poczuł jak coś przelatuje mu koło ucha, a panującą dotychczas ciszę przerwał dźwięczny odgłos wbijającej się kuli w metalową ścianę. Robotnik zaczął szybko oddychać. Czuł zapach prochu. Po prawym policzku spływało mu coś ciepłego…była to krew, pewnie pocisk nadszarpnął ucho. Jednak nie czół bólu. Czuł jedynie strach. Ludzie przeważnie nie boją się tego, co im znane, lecz tego, czego nie znają…właśnie tak było w tym wypadku. Paraliżujący strach przeszył go całego. Nie mógł się ruszyć. Myślał dwa razy szybciej niż normalnie. Karabin za daleko, aby go sięgnąć, nie ma się gdzie ukryć. Stwierdził, że jedyną opcją jest poddać się. Przeklinając siebie w duchu, że dał się tak łatwo zaskoczyć, że odstawił karabin, że nie zbadał dokładnie pomieszczenia, zaczął powoli unosić ręce ku górze dokładnie pokazując, że nic nie trzyma w dłoniach. Następnie podniósł się z ziemi. Gdy stanął wyprostowany złapał oddech i zaczął obracać się, aby ujrzeć nieznane. Przed nim oto stał mężczyzna wysoki, o szczupłej budowie, jednak nie był chudy… miał na sobie znoszony mundur oficerski, którego barwa niegdyś zielona miała odcień szary. Na głowie czapka oficerska z napisem „FoD”. Cień czapki zasłaniał oczy. Twarz pokrytą bliznami przyozdabiał uśmiech. Broń w jego rękach drgnęła i została wycelowana w twarz robotnika. Jeszcze jeden strzał zabrzmiał w tych ścianach, ten jednak był celny i szmer ciała uderzającego o kamienną posadzkę był idealnym dopełnieniem muzyki strzału i perfum prochu zmieszanego z krwią.

poniedziałek, 18 stycznia 2010

Piesku, piesku nadstaw głowę, dam Ci wody na ochłodę...

(Zacznę ponownie od przypomnienia, że seria Nieuchwytność to jeden tekst, dlatego osoby nowe, zapraszam do przeczytania najpierw wstępu.)

W kwaterze głównej znajdującej się w czyśćcu panował wszechobecny zamęt. Bogusław siedział na twardym stołku w sali przesłuchań. Co jakiś czas podchodził ktoś bliżej mu nieznany i zadawał liczne, często się powtarzające, pytania. Nikt jednak nie miał ochoty wytłumaczyć Bogusławowi co się dzieje. Po jakiejś godzinie mężczyzna przerwał w połowie zdania i wyszedł. Po dłuższej chwili wszedł ktoś zupełnie inny. Był to chłopiec na oko szesnastoletni. Niezbyt długie czarne włosy opadały na jego pociętą bliznami twarz i jadowicie zielone oczy. Miał na sobie skórzaną kurtkę, dżinsy i glany. Wszystko oczywiście w czarnym kolorze. Uśmiechnął się i usiadł naprzeciwko. Wyjął cygaro i pudełko zapałek. Nie spiesząc się zapalił je, nabrał dymu w usta i wypuścił kółka. Patrzył na Bogusława z dziwnym i dzikim zainteresowaniem. Siedzieli tak póki nie skończył cygara.

-Jak udało ci się przeżyć?

-Mówiłem to już wielokrotnie- podjął zirytowany Bogusław- Zemdlałem, przywiązał mnie do drzewa i odszedł, ponieważ zabijanie, jak to powiedział, słabych Śmierci nie sprawia mu przyjemności.

-Nie, nie o to pytam. Pytam o to co zrobiłeś i czego nie zrobiłeś chcąc przeżyć.

Bogusław był lekko zaskoczony tym pytaniem i zaczął powoli

-Gdy we mnie celował stałem w bezruchu, a gdy opuścił broń, zaatakowałem. Co się tutaj do cholery dzieje?

-Jesteśmy w stanie wojny, drogi przyjacielu. Zgaduję, że to nie byli zwykli Pożeracze… Zapewne byli to Konsumenci…

-Byli?

-Ach no tak, o niczym nie wiesz, doszło do sześciu ataków jednocześnie. Jesteś jedynym patrolowym, który przeżył, chociaż każdy z tamtych przewyższał cię stokrotnie siłą i doświadczeniem i…
-
Kim ty do diabła jesteś?- przerwał mu Bogusław

Uśmiechnął się, powstał i przekraczając próg tylko rzucił –Fatum drogi przyjacielu, Fatum-

Fatum? Los, Demon, Śmierć? Czyli była to prawdziwa Śmierć. Został on stworzony gdy Adam i Ewa zostali wygnani z Raju. Bogusław siedział patrząc się w przestrzeń nie wierząc własnym uszom.

●●●
Chłopiec, na oko szesnastoletni ruszył sprawnym krokiem, teraz należy podejmować szybkie i bezbłędne decyzje. Długi korytarz wydawał się nie mieć końca. Szare ściany i brązowy dywan, to takie przygnębiające. Drzwi otworzyły się przed nim same. Siedzieli już tam wszyscy ze sztabu kryzysowego.

●●●
Bogusław przygotowywał się do ponownego wyjścia w teren. Teraz nie ma czasu na użalanie się nad sobą. Jeśli były to wszystko planowane zamachy należy potroić ilość patrolowych. Każdy nowicjusz zostawał przydzielony do kogoś z większym doświadczeniem. Jemu trafił się prawdziwy psychopata. Zamiast kosy miał przewieszony przy pasie rzeźnicki tasak. Nie była to zwykła Śmierć, zajmował się zadaniami specjalnymi, czyli zabijał stworzenia typu Pożeracze, Zombie, Ghule itp. Teraz dostał nowy cel i był szczęśliwy jak dziecko, które dostało właśnie nową wymarzoną zabawkę. Bogusław jako dodatkowy sprzęt dostał mini miotacz ognia. Był wielkości dłoni, a tworzył dwumetrową ścianę ognia o zasięgu dziesięciu metrów.

Zwykły patrol nic specjalnego nie było widać. Tylko czasem przewijali się patrolowi w pełnych zbrojach objętych zaklęciem ukrycia.

Nie mieli wiele do roboty, jedna misja. Mężczyzna miał dostać za pięć minut zawału serca, dostali proste wytyczne zabezpieczyć teren dziesięć minut wcześniej, dowiedzieli się o tym przypadku minutę temu. Coś musiało blokować przekaz.

Śmierci porozumiewają się za pomocą systemu nadawania telepatycznego. Nie jest to jednak połączenie jak w telefonie. Najpierw telepatycznie lokalizuje się odbiorcę, następnie jakby nagrywa wiadomość i w końcu się ją wysyła, ta zaś nieśpiesznie sunie do odbiorcy. Można je blokować, jednak zużywa to wiele energii i niewielu to potrafi.

Sprint nikomu nie zaszkodzi. Nie wezwali wsparcia, w sumie Bogusław i jego kolega nie mieli nawet czasu nad tym się zastanowić. W głębi duszy Bogusław liczył, że ten jego psychopatyczny kompan jest tak dobry jak zwariowany.

Wszystko wskazywało na to, że wbiegają prosto w pułapkę. Było tutaj zbyt spokojnie, żadnych patrolowych, których mogliby poprosić o pomoc.

Gdy ktoś skonsumuje Twoje ciało wraz z duszą, ona przepada, znika, umiera, tak jak ciało. Trzeba walczyć o każdą duszę jeśli chce się aby ktoś wywalczył kiedyś Twoją.

Dlatego tak łatwo wbiegali w pułapkę. Gdy stajesz się śmiercią Twoja dusza zostaje zamknięta w czyśćcu. Jedyne co narażają to możliwość dalszego życia.

Mężczyzna już konał w wąskiej i ciemnej uliczce, w której zalatywało stęchlizną i bezdomnymi. W tym jednak momencie wszyscy gdzieś wybyli. Ślepy zaułek więc byli w pułapce, gdy dwóch konsumentów odcięło im drogę. Stali oni jakieś pięćdziesiąt metrów od celu. Prawdziwym problemem było jednak to co oni prowadzili. Cztery ogary. I chyba podpierdolili je z piekła, gdyż każdy z nich miał płomiennego irokeza, jasnoszarą, niemalże białą sierść i był ślepy. Płomienie, w których się rodziły wypalały im oczy.

Podsumowując dwóch Konsumentów i cztery piekielne ogary, na Bogusława i już mniej psychopatyczną Śmierć.

Wszystko było ustalone wcześniej. Bogusława misją jest zbierać duszę, a jego kolegi ochrona.

Kompan wyjął z kieszeni okrągły przedmiot. Wyglądał jak wykonany ze szkła. Trzymał on w ręku potężny artefakt, jednak Boguś go nie znał. Uznał to jednak za znak. Gwałtownie się odwrócił i w pełnym biegu zatrzymał czas, dobył kosę i spróbował zabrać duszę. Nie zdążył. Ogar uderzył go głową i przewrócił, delikatnie podpalając. Pozostałe trzy ogary i dwójkę Konsumentów jego koleżka skutecznie zatrzymał, machając dwumetrowym płonącym czarnym płomieniem, mieczem.
Bogusław przetoczył się w tył i spróbował złapać równowagę. Zrobił unik z obrotem przez plecy, jednocześnie przygasając lewą ręką pierś, gdy stwór z piekła rodem skoczył na niego tym razem próbując chwycić go potężnymi szczękami za gardło. Namacał stopą upuszczoną kosę, jednak ani na chwilę nie spuszczał przeciwnika z oczu. To była jego jedyna przewaga. Musiał to załatwić szybko, psychol słabł i był już pokryty, mniejszymi lub większymi ranami. Podrzucił kosę nogą, kucną nisko gdy wróg skoczył ponownie na jego gardło i wbił ostrze w brzuch stworzeniu. Wstał i wykorzystując pęd nadany przez skok, wykonał obrót i wyrzucił ciało w walczących. Szczęśliwie trafił jednego z Konsumentów, który od siły uderzenia upadł.

Po duszę pojawił się anioł, zabrał ją i gdy znikną w portalu, czas znów ruszył.

Konsument i dwa ogary uciekli. Jednego ogara udało się zabić ochroniarzowi. Rozpłatał go na pół. Nieszczęśliwie, drugi Konsument zginął, uderzając rozpłatał sobie głowę i zajął się ogniem od płomiennego irokeza. Czyli ponownie nie ma kogo przesłuchać.

Teraz największym problemem był jednak stan zdrowia jego towarzysza, miał on rozszarpany cały prawy bok i spalone pół twarzy…

(Miałem dodać ten tekst w niedzielę jednak wystąpiły pewne trudności i nie dałem rady go ukończyć w terminie. Termin niedziela, uznałem za sensowny i będę się starał w tym dniu, dłuższy bądź krótszy tekst tutaj zamieścić.)

niedziela, 10 stycznia 2010

Krwawy Posiłek

(Informuję nowych na moim blogu, że teksty z serii Nieuchwytność są mocno ze sobą powiązane, więc należy czytać od pierwszego tekstu.)

Bogusław pojawił się na cmentarzu piętnaście minut przed celem, jednak już ktoś tam siedział. Mężczyzna w obszernym płaszczu i kapeluszu zasłaniającym oczy. Wyglądał jakby drzemał. Jednak można było łatwo poznać, że nie jest to prawdą gdyż jego pierś unosiła się zbyt szybko jak na sen, chyba że na sen bardzo niespokojny co w miejscu takim jak to było wysoce prawdopodobne. Jednak coś mu nie pasowało do tego uroczego obrazka, może fakt, że lufa wielkiego pistoletu była wycelowana w niego.

Pierdolony niefart -pomyślał- pierwszego dnia próbują mnie wykończyć, tylko co to za ścierwo.

Mężczyzna jak na prośbę, uniósł głowę i powstał. Miał on paskudną twarz. Pionowo od kącików ust szło pęknięcie znikające za kołnierzem. Był to trup, tylko taki jeszcze dychający, ale nie zombie, gdyż one są głupie, a to co celowało w Bogusia było nadzwyczaj inteligentne, tylko, że szkaradne. Należał on do grupy zwanej Pożeracze. Oni nie zajadali się trupami jak ghule, tylko jedli ciała posiadające jeszcze duszę.

-Witaj- powiedział bardzo niewyraźnie, jakby dźwięk wydobywał mu się z żołądka.
Stali w bezruchu około piętnastu minut, aż zjawiskowo piękna kobieta weszła na cmentarz ubrana wyłącznie w półprzezroczystą białą halkę. Jej piersi podrygiwały w rytm kroków. Minęła Pożeracza i uklęknęła na grobie pomiędzy nim, a Bogusławem.

-Gdy tylko ona dokona poświęcenia, ty zatrzymasz czas i poczekasz, jak będziesz grzeczny może później puszczę cię wolno- jego głos był coraz bardziej przerażający i co drugie słowo było przerywane jakby burczeniem.

Kobieta odprawiała modły w nieznanym języku, pod koniec uniosła sztylet, który wcześniej miała zamocowany pod kostką. Uniosła go ostrzem ku górze i wbiła lekko powyżej swego łona…

Pożeracz dał znak Bogusiowi, że ma jeszcze poczekać.

Ona zaś przeciągnęła ostrze aż do mostku i upadła wykrwawiając się na grób.

Przytaknął, a Bogusław nie posiadając większego wyboru ścisnął podstawowy amulet Śmierci wiszący mu na szyi.

Mężczyzna opuścił lufę i rozdarł płaszcz. Jego dziwne pęknięcia kończyły się dopiero kawałek za żebrami.

Wszystko co wydarzyło się później działo się tak szybko, że ciężko to opisać. Zaczęło się od tego, że jeden z wtajemniczonych grabarzy podbiegł dzierżąc dwururkę i strzelił idealnie w pierś tamtemu. Pożeracz jednak lecąc odrzucony pociskami także nacisnął spust. Trafił w biodro i grabarzowi urwało całą miednicę. Bogusław tymczasem szybko dobył artefakt i przemienił go w kosę. Przeciwnik uderzył plecami w drzewo i upadł na kolana podpierając się rękoma. To był idealny moment żeby zatopić ostrze w jego plecach. Wybił się i leciał w stronę przeciwnika, Pożeracz był szybszy, rozdziawił paszczę, ale nie jak zwykły człowiek jego żuchwa zatrzymała się dokładnie w miejscu gdzie kończyły się pęknięcia, czyli troszeczkę poniżej żeber. Spiął się niczym sprinter i ruszył w stronę ofiary.

Czas zaczął powoli ruszać, gdyż nie może być wstrzymywany na tak długo.

Ostrze Bogusława wbiło się w miejsce gdzie jeszcze przed ułamkiem sekundy znajdował się przeciwnik, który w tym właśnie momencie pożerał w całości swoją ofiarę. Wyglądało to co najmniej niesmacznie, a brzmiało jeszcze gorzej. Dźwięk przeżuwanych kości, które ustępowały pod potężnymi szczękami jak słone paluszki, na koniec jelita dziewczyny, których kawałek leżał jeszcze na grobie wciągnął niczym makaron.

Bogusław zwymiotował dwa razy i zemdlał.

Gdy się ocknął, cały świat wirował, więc rzygnął raz jeszcze. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że jest przywiązany do drzewa, a Pożeracz właśnie kończy, w równie obrzydliwy sposób, konsumować grabarza. Zapewne Boguś by zwymiotował, ale nie miał już czym. Jego kosa leżała dość daleko i nie był w stanie jej dosięgnąć w żaden sposób. Przeciwnik uniósł się i wytarł twarz rękawem. Zapiął powoli swój płaszcz i odnalazł kapelusz leżący za ławką, na której teraz usiadł i spojrzał na przywiązanego z pewnym rozbawieniem.

-Nowicjusz co?- zagadnął- Widać to na pierwszy rzut oka.- Wyjął papierosa z kieszeni, umieścił go w ustach i zaczął przeszukiwać kieszenie poszukując ognia. Nie znalazł go więc odwrócił się i pochwycił pierwszy lepszy znicz, odpalił się i odstawił go na miejsce. Powoli się zaciągnął i kontynuował. –Nie przejmuj się, naprawdę niewiele Śmierci jest w stanie sobie poradzić z prawdziwym „konsumentem”, nie mówię oczywiście o tych samozwańczych Pożeraczach, którzy są słabi i niezorganizowani. My jednak to inna bajka. –Patrzył jakby w przestrzeń i zdawał się mówić do siebie.-Przez długi czas staraliśmy się ukrywać, jednak teraz…–Spojrzał na Bogusława i uśmiechnął się ponownie- Puszczę cię teraz biedaku wolno, gdyż nie mam żadnej przyjemności z zabijania tak słabych Śmierci.- Wstał, poprawił płaszcz, odwrócił się i odszedł, pozostawiając Bogusława przywiązanego.

Czas ponownie ruszył normalnie i zaklęcie ukrycia, dzięki któremu byli niewidoczni dla przechodniów prysło. Jedynym śladem po walce były dwie ogromne plamy krwi, jedna na grobie, a druga tuż za nim…

(Tekst jest ubogi w opisy, bo wydaje mi się, że rozbijanie takiego tekstu na dwa, ponieważ opisy by znacznie wydłużały tekst, nie ma sensu. Chyba, że dwa razy dłuższe posty nie sprawiają problemu i będą równie chętnie czytane.

Drugie ogłoszenie to, że pozostało jeszcze trochę czasu do zakończenia ankiety jednak już widzę, że Nieuchwytność i Humor cieszą się sporym zainteresowaniem. Tak więc postaram się także za jakiś czas dodać coś z tej drugiej kategorii.)

niedziela, 3 stycznia 2010

Przebudzenie

(Jest to taki jeszcze spokojny tekst.)

Wiele miesięcy ciężkiej pracy w końcu zaowocowało angażem. Bogusław przyjął także oficjalnie znane wszystkim imię-Śmierć.

Zdziwiony był także faktem wyglądu poszczególnych miejsc.
Pierwszą część szkolenia odbył na Dole, czyli w tak zwanym piekle. Oprowadzany był przez inną Śmierć, która ze względu na liczne rany bojowe, nie pracowała już w terenie.

Minęli wielką bramę ukutą ze złota, by wejść to wielkiego holu wydrążonego w skale. Mijali liczne biblioteki, sale kinowe, baseny i korty tenisowe, jednak zza następnych drzwi dobiegały nieludzkie wrzaski. Bogusław lekko speszony patrzył na nie. Gdy te zaś się otworzyły, ujrzał miliony kotłów i gotujących się w nich ludzi. Spojrzał na przewodnika, który wzruszył ramionami i powiedział:
-Chrześcijanie; chcieli to mają…

Z kolei Góra, czyli po naszemu niebo, w naszych przekazach nie jest przesadzone. Wiadomo dla klimatu wszystko jest na śnieżnobiałych chmurach a nad głowami wiecznie błękitne niebo, że się z rzygać można. Bogusław bardziej polubił piekło, może dlatego, że na Dole trenował walkę, a tutaj na Górze wyłącznie jakieś kodeksy i inne badziewia. Co jednak nie zmienia faktu, że chyba po śmierci wybierze niebo.

No i pozostał do opowiedzenia jeszcze Środek, czyli czyściec. Nie pracują tam ani Aniołowie ani Upadli tylko tak zwani Kuratorzy. Wybierani są tylko im znaną metodą. Ubrani zawsze w szare garnitury pilnują pokutujących dusz.


Pierwsza misja trafiła się Bogusławowi dwie godziny po zakończeniu szkolenia. Prosta sprawa, morderstwo. Ubrany w hawajską koszulę ruszył z niewielkim artefaktem ciążącym przyjemnie w kieszeni i amuletem na szyi, który sprawiał, że zwykli przechodnie jakoś nie zwracali na niego uwagi. Stanął przed dość sporą kamienicą. Już tutaj słyszał krzyki jakiejś kłótni domowej. Wszedł na brudną klatkę schodową i ruszył w górę na drugie piętro. Przeszedł bez większych problemów przez zamknięte drzwi. Był właśnie światkiem jak żona skacze na męża z nożem. Ten przyjął pięć ciosów i upadł. Bogusław złapał amulet i czas zatrzymał swój bieg. Konających jednak to zatrzymanie nie dotyczy, ponieważ oni są zarówno w świecie naszym jak i w świecie umarłych. Bogusław wydobył podłużny artefakt z kieszeni, który momentalnie zmienił się w ogromną kosę. Wziął zamach i wbił w pierś leżącego. Wydał ostatnie tchnienie, a jego dusza została wyjęta. W tym momencie otworzył się portal i wyszedł z niego Upadły, zdjął smukłą sylwetkę z kosy i zabrał ją ze sobą do piekła. Gdy portal zniknął powrócił czas i Bogusław zawrócił i wyszedł.

Nie był to jednak koniec pracy na ten dzień, jeszcze jedna sprawa. Za godzinę jakaś kobieta popełni samobójstwo, złoży swoje ciało w ofierze starożytnym bóstwom na komunalnym cmentarzu.

(Jak widać został tutaj zaczęty wątek, który będzie już żywszy i bardziej krwawy, tylko jak wiadomo w życiu każdej Śmierci są misje proste jak ta opisana powyżej i misje bardzo trudne, której opis jak już wspomniałem zostanie zamieszczony niedługo.)