piątek, 14 października 2011

Siła woli

      ( Po długiej przerwie wrzucam swój tekst jeszcze z wakacji, nie jest jakiś super, ale myślę, że jest przyzwoity)

  Siadając w rogu niewielkiego pomieszczenia założył złotą maskę. Panująca tam ciemność mu nie przeszkadzała, był ślepy. Zmęczony pasmem niepowodzeń w jego życiu, szukał ucieczki. Gdy się urodził, mówiono mu, że będzie ciężko , ale aktualne środowisko coraz bardziej sprzyja ślepym. Gówno prawda! Celem życia jest śmierć, samo przeżycie dobrze, czy źle nie ma znaczenia, świat jest zbyt niesprawiedliwy, by mogło być coś więcej. Trzęsącymi się rękoma wyjął mocno sfatygowanego skręta i powoli lecz dokładnie rozpalił. Z początku lekko się zaciągając, lecz stopniowo zwiększając ilość dymu w płucach. Potrzebował odpoczynku. pomieszczenie zaczęło się rozjaśniać i ujrzał w swych dłoniach dziwny przedmiot, jakby znajomy,  ale tak różny do jego wyobrażeń, w rękach ćmił mu się  niewielki lolek w białej bibułce. Co do koloru nie był pewny, jednak pamiętał, że koledzy mówili mu, że są białe. Kolory to jedne z tych rzeczy, których nie jesteś w stanie opisać. Długo wpatrywał się w ten kolor, podziwiając go. W drugiej ręce trzymał zapalniczkę, której koloru nie był w stanie nazwać, jednak pamiętał, że ogień jest czerwony. Zapalił zapalniczkę i ujrzał błysk, teraz ciepło ognia połączone z tańczącym kolorowym płomieniem było jeszcze przyjemniejsze, dawało dużo większe poczucie bezpieczeństwa. Najszczęśliwsza chwila jego życia.
-Coś ty mu kurwa dał?! To jakiś lewy towar!
-On umiera! Przecież maryśka nie zabija, to nie to, on stracił wolę życia...
-On się dusi, dzwoń na pogotowie.
-Trzymaj go i odchyl mu głowę w tył.
Rodzice mówili mu, że ma dzisiaj niebieski T-shirt ze smokiem. Mógłby godzinami patrzeć na ten obrazek. Ilość detali go oszołamiała. Zrobiło się jaśniej i poczuł, że musi opuścić pomieszczenie, wstał i podziwiając szczegóły wyszedł wolny...
-Kurwa nie ma pulsu
-Pomóż mi robić wdechy!
-Za późno...

piątek, 11 marca 2011

Wstęp (Półczłowiek)

(To jest taki tam wstęp do nowego opowiadanka. Wiem, że to tekst pierwszy od dawien dawna. Miłej lektury.)

Delikatne mruganie świateł usypiało, jadącego samochodem, Soorda. Przemknął ulicą Szeroką i właśnie skręcał w Grunwaldzką, gdy biały kot wbiegł mu przed maskę. Nawet normalnie nie byłby w stanie wyhamować, a co dopiero gdy jego umysł był otępiały przez zmęczenie. Poczuł dość spore turbulencje i zatrzymał się by sprawdzić w jakim stanie jest samochód. Zjechał na pobocze. Wyszedł z samochodu i obejrzał się na ulice. Na ulicy nie było śladu kota. Za to leżała tam starsza kobieta o śnieżno białych włosach i ubrana w białe futro. Była ewidentnie martwa, jej głowa leżała pod dziwnym kątem, a środek klatki piersiowej miała zmiażdżony przez jedno z kół. Żebra przebiły jej skórę i teraz przypominała raczej ogromnego pająka. Nie wiedząc co zrobić, odwrócił się by choć przez chwilę nie patrzeć na ten przerażający obraz. Podszedł do maski by zobaczyć co z nią. Grill trzymał się wyłącznie na jednej śrubce. Wyrwał go, był on potężny, domowej roboty z ostrymi krawędziami. Zastanawiając się czy uciekać czy zadzwonić po pomoc, spojrzał ponownie na ulicę, ale kobiety już tam nie było. W zastraszającym tempie sunęła do niego, używając rąk i kości żebrowych niczym nóg. Przerażony Soord zaczął się cofać. Ona jednak do dogoniła i skoczyła na niego chcąc zatrzasnąć ostro zakończone żebra na jago głowie. Wtedy właśnie nabrał odwagi i uderzył ją z całych sił grillem w newralgiczne, spłaszczone miejsce, przecinając ją na pół.  Uskoczył w tył i cisnął grillem wbijając go w jeszcze wierzgającą kobietę. Szybko wskoczył do wozu wykręcił, wyjechał i zatrzymał się. Obejrzał się za siebie wrzucił wsteczny i przejechał po zwłokach. Dla pewności. Następnie ruszył do domu pędząc jak oszalały i mówiąc, niemalże krzycząc –Nie wie kurwa z kim zadarła, SUKA! -Z piskiem opon zatrzymał się przed domem i wyskoczył z samochodu niczym oszalały. W domu otworzył szafę i uśmiechnął się do siebie. Rozebrał się i po kolei zaczął nakładać na siebie wyjęte z szafy ubrania. Zaczął od spodni. Szerokich zgniło zielonych bojówek z licznymi kieszeniami. Następnie wyjął czarny bezrękawnik i czarną koszulę, której nigdy nie zapinał. Gdy wyciągał kolejne rzeczy piał z radości. Rękawice wykonane ze skóry i podrasowane metalowymi elementami, skórzaną kurtkę i czarny kapelusz. Wszedł do środka i zdemontował sztuczną ściankę odsłaniając ukrytą zawartość szafy. W niej stał dwuręczny, ciężki młot bojowy, w sumie budowlany ale używał go do walki. Obok stał pięknie zdobiony miecz jednoręczny, który natychmiast przypiął do swojego prawego boku. Dalej leżał długi zagięty nóż w pokrowcu, jego przypiął do pasa z tyłu pod kurtką. Wziął też strzelbę i saperkę . W pełnym rynsztunku ruszył z powrotem do samochodu.  

Mijał ulice, jednak nic nie potwierdzało tego co widział przed chwilą. Nie widział żadnych zombie, ani innych tym podobnych paskudztw. Nie zbiło go to jednak z tropu. Spodziewał się takiego obrotu sprawy. Teraz jednak musiał się skupić bardziej na swoim przyjacielu. Dodał gazu. To musiała być cisza przed burzą.
Z piskiem opon zatrzymał się przed niewielką kamienicą.


Wbiegł po zniszczonych schodach na drugie piętro i walił w nie z całych sił póki przyjaciel mu nie otworzył. Był on ubrany wyłącznie w szlafrok i to ewidentnie ubieranym w pośpiechu, o czym świadczył fakt nałożenia go na lewą stronę.

-Zombie- rzucił Soord i zanim tamten zdążył cokolwiek odpowiedzieć, wszedł do środka zamkając drzwi. Rzucił obojętne spojrzenie na dziewczynę, która pospiesznie zasłaniała swoją nagość. –Pakuj się i spadamy… Jak chcesz możesz ją wziąć- rzucił po dłuższym namyśle

-K..K…Kto TO jest!- Wykrzyknęła półnaga kobieta – I o czym on bredzi!- dodała, kładąc zdecydowany nacisk na ostatnie słowo.

-To jest…- jednak nie zdążył dokończyć gdyż Soord wpadł mu w słowo

-Pogadamy później, czas ucieka. Trzeba jak najszybciej dostać się do schronu. Pakujcie się pójdę się rozejrzeć i za chwilę wrócę pomóc znieść rzeczy.- Po tych słowach, wyszedł z młotem bojowym na ramieniu.

W pomieszczeniu jeszcze przez chwilę panowała absolutna cisza. Ona oniemiała, zaś on był raczej przerażony.

-Kto to był?

-Soord. Mój lekko szurnięty przyjaciel. Mówiąc lekko szurnięty, mam namyśli to, że spędził dwa lata w zakładzie dla obłąkanych…-lekko się zawahał- on ma pewną…taką… no wszędzie widzi zombie. Parę lat temu zamordował jakiegoś emeryta i brutalnie pobił swoim młotem bojowym z tuzin osób, upierając się, że to inwazja. Wyszedł gdyż ewidentnie mu przeszło. Jednak co miesiąc przeszukują mu mieszkanie w poszukiwaniu niebezpiecznych przedmiotów. Jak widać coś mu się udało zamagazynować. –widząc malujące się przerażenie na jej twarzy dodał -ale on jest całkiem niegroźny…

Urwał mu dźwięk otwieranych drzwi, przez które wpadł z zakrwawionym młotem Soord.

-Dorwałem jednego, o a to jego głowa, żywotny skurwiel był.- I rzucił na podłogę głowę czegoś co kiedyś ewidentnie było ich sąsiadem.